Marian Tchórznicki na meczu ukochanej Legii

Oj kocham tę Legię, kocham!

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Na przełomie lat 60. i 70. był gwiazdą. Co tam gwiazdą, prawdziwym królem! Nastolatek z Mariensztatu zagrał główną rolę w bijącym rekordy popularności serialu „Do przerwy 0-1”, opartym na wspaniałej książce Adama Bahdaja. Wtedy i później oglądali i czytali to wszyscy. Minęło niemal 50 lat, a Marian Tchórznicki wciąż jest Paragonem z filmu. I tak, jak wtedy, kibicuje Legii. Legii, na której był jedną z wiodących postaci rodzącego się ruchu kibicowskiego.

Od tego czasu Maniek, bo tak sobie życzy, by się do niego zwracać, przeżył bardzo wiele. Nie tylko na szlaku kibicowskim, ale przede wszystkim prywatnym. Ma za sobą problemy z piciem, z wagą, prawem i małżeńskie. Lata zawodowych wzlotów i upadków. Od 8 lat nie pije, znalazł miłość i wyszedł na prowadzenie w meczu z życiem. Przez niemal pół wieku jedno się jednak nie zmieniło – z zawadiackim spojrzeniem opowiada o miłości swego życia. O Legii Warszawa. Oddajemy mu głos.


Marian Tchórznicki (Paragon):

Moja matka miała trzech braci. Jeden był legionistą, rozumiesz mnie, drugi był zagorzałym fanem Gwardii Warszawa, a trzeci chodził na Drukarza. To były wieczne kłótnie w rodzinie. Ale dla mnie liczyła się tylko Legia. Pierwszy raz poszedłem chyba w 1966 r. i od razu chodziłem systematycznie. A takim zagorzałym kibicem jestem od 1970 r. Jak dziś pamiętam mecz Legia – Feyenoord, proszę ciebie, 0-0 u nas na błocie. Brychczy nie strzelił z 10 metrów, piłka stanęła w kałuży…

Wtedy tych filmów nie było dużo, a że towarzystwo na „Żylecie” było mniej więcej z mojego rocznika, to wszyscy wiedzieli kto to jest „Paragon”. Ksywa przylgnęła do mnie w 1969 r., ale już wcześniej byłem znany na Legii. Ja, Angor, Wariat, Jagód… Ile myśmy wódy wypili u tego młodego na Bemowie…

- Bosmana.

- No, Bosmana. To się w głowie nie mieści. Stara gwardia. Stale się widywaliśmy. Na Legię chodziłem z moją ekipą z Powiśla. Bardzo mocną ekipą, na „Żyletę”. Ale, jako ciekawostkę, powiem też, że i na Polonię chodziłem. Uczyłem się w szkole poligraficznej, która mieściła się wtedy przy Konwiktorskiej. Nie mogę powiedzieć, że jestem wrogiem Polonii. Jestem chłopak z Mariensztatu i Polonia zawsze była drugą drużyną. Jasne, że Legia, Legia, Legia, ale jak był mecz Polonii, to się brało flaszeczkę, albo dwie, kurczaczka i, proszę ja ciebie, oglądaliśmy mecze na Konwiktorskiej. Niemniej, Legia zawsze była najważniejsza. Pamiętam taki mecz, na który poszliśmy z moim kumplem Strzałą. Wzięliśmy ze sobą cztery alpagi. Graliśmy chyba ze Śląskiem. Mieliśmy te wina pić pod bramki. A tu, rozumiesz bracie, lecą kolejne minuty I połowy i goli nie ma. No to co? To pijemy pod rzuty rożne! Ale i rzutów rożnych nie ma! No to pijemy pod auty! I te 4 wina wydoiliśmy jeszcze przed przerwą. A po przerwie Legia wygrała chyba z 6-0.

Ekipa na „Żylecie” to była ferajna z całej Warszawy. Wola, Praga, Powiśle, Śródmieście… Zajmowaliśmy centralny sektor pod „Żyletą”. Było nas 150–200 i wszyscy się znaliśmy. To było coś pięknego. Jeden za drugiego wskoczyłby w ogień. No i tolerancja była inna. Może tak mówię, bo jestem już stary i wspominam to bardzo rzewnie, ale to naprawdę były inne czasy. Podam przykład: na początku lat 70. wchodzimy na stadion i milicjant znajduje u mnie butelkę wódki i mówi: „Oddaj flaszkę do depozytu”. A ja: „W życiu!”. On: „To chlaj na miejscu”. I ja tę butelkę opierdoliłem, a on mnie na stadion wpuścił. Ale wtedy było przyzwolenie w narodzie. Kto nie pił, ten kablował.

W moich czasach po meczach Legii szliśmy w kilkudziesięciu do parku, na który mówiliśmy Las. Między Zagórną a Wilanowską. Tam się schodziła cała Legia. Milicja nigdy tam nie weszła. Robiliśmy balangi, zabawy, śpiewy. I te piosenki były inne…



To była sztandarowa nasza piosenka. „Powiedz tato, powiedz ojcze, czy hanysy to volksdeutche? Święta racja drogi synu, trzeba tępić skurwysynów. Powiedz ojcze, powiedz tato, czy górnicy to Gestapo?”… Wiesz, to były czasy, gdy największym rywalem był Górnik.

Jeździliśmy na wszystkie wyjazdy. Zbieraliśmy się w kilka osób pod stadionem i szliśmy na dworzec, gdzie dochodzili inni. Byłem w pierwszym pociągu grozy, który jechał do Krakowa. Jechało nas 3 tysiące, flagi wywieszone, a na stadion dotarło… 16. Większość wygruzili po drodze, a resztę na obławie już na dworcu. Dobry numer był na Arce Gdynia. Pojechaliśmy tam w 2 tysiące. Stadion w Gdyni wyglądał wtedy tak, że z jednej strony siedziało się po prostu na górce pod lasem, tam gromadził się młyn miejscowych. I, proszę Ciebie, dopingujemy Legię, dopingujemy i nagle hasło: „Zrywamy się”. Były jakieś tarcia. Ale ja kozak i do moich chłopaków mówię: „Poczekamy”. Tak z 400 nas zostało. Myśleliśmy, że arkowcy pogonią za resztą, a oni na nas poczekali. Ruszyli, a dla nas jedyna droga ucieczki była w morze. A to bracie, koniec listopada. My po kolana w morzu i do Gdańska. Oni pędzili za nami plażą i bombardowali kamieniami. Z odsieczą przyszli nam kibice Lechii Gdańsk. Nie dlatego, że mieliśmy z nimi blat, ale oni szczerze nienawidzili Arki i ruszyli na nich.

Było tych numerów. W Poznaniu złamali mi obojczyk. Stłukli mnie na finale Pucharu Polski w Łodzi, gdy prowadziliśmy do przerwy 2-1, by potem przegrać 2-5. Szliśmy na mecz ulicą, którą środkiem jeździły tramwaje. Po jednej stronie my, po drugiej górnicy. I rozumiesz, nad tymi tramwajami latało wszystko, co wpadło pod rękę – kamienie, butelki, no wszystko. Oj jak ja tam dostałem wpierdol, ojoj… Stałem z butelką wina i krzyknąłem: „Legia gola, Górnik chuj!”. I zawinęli mnie jeszcze w I połowie. Wzięli mnie w takie przejście pod stadionem, skuli ręce i nogi. Pytali: „Która milicja jest lepsza?! Łódzka, czy warszawska?!”. I mnie lali. Ja już w płaczu wykrzykiwałem „Warszawska!”. „Tak, kurwa?!”. Lali mnie więc dalej, przez całe 45 minut. Puścili na II połowę. Koszulę miałem całą zakrwawioną. Wszedłem na sektor, a chłopaki: „Masz Paragon, napij się”. No to ja łyk, łyk, łyk i ocknąłem się w Warszawie.

Byłem jednym ze współtwórców blatu ze Śląskiem Wrocław. To był chyba 1973. Śląska było ze 40 i nasi po meczu ich zaatakowali. Ci jednak nie zwiali, postawili się. Doceniłem ich charakter i nakazałem zbastować. Odliczyłem mniej więcej tyle samo naszych, zrobiliśmy zrzutę i pojechaliśmy wszyscy na Mariensztat. Na tyłach kościoła św. Anny piliśmy jabole i wyjaśniliśmy sobie sporne kwestie. A skoro o blatach mowa, to bardzo szkoda mi tej zgody z Pogonią. Tyle lat to trwało. Znaliśmy tylu ludzi ze Szczecina, oni nas znali. Jeździło się tam na dwa dni przed meczem, oni przyjeżdżali do nas. Rozumiem, że czasy są nieco inne. Dochodziły mnie słuchy, że jedni nie pomogli drugim i w drugą stronę, ale jednak szkoda tego.

fot. Archiwum Mariana Tchórznickiego

Raczej nie kumplowałem się z piłkarzami. Jedynie z Władkiem Grotyńskim. Władka znałem bardzo dobrze dlatego, że z nim siedziałem. Zamknęli mnie kiedyś za sfałszowanie kwitu na opiekę nad dzieckiem. Pochlałem, nie byłem dwa dni w pracy, a że byłem drukarzem, to wydrukowałem sobie tę opiekę, podrobiłem pieczątkę. Byłem kierownikiem w „Życiu Warszawy”. Afera na sto fajerek! Dostałem dwa lata i z tego rok odsiedziałem. Spotkałem Władka na Białołęce i potem widywaliśmy się regularnie. Z Włodkiem Tramsem też. On to był koszykarz i też lubił pochlać.

Piłkarzy Legii za to podglądało się na treningach, bywaliśmy na nich regularnie, bo obok, na Agrykoli, ciągle graliśmy w piłkę. To był zawsze warszawski, ukochany klub. Cała Warszawa jeździła na mecze trolejbusami. 52 jeździło z Woli, a od nas ze Starego Miasta 53 i 56. Były jaja jak berety, bo to chłopaki co chwilę pałąki zdejmowały i one stawały.

- Ze wszystkich, których widziałeś najlepszy był Kazio Deyna?

Kazio… No jak nie Kazio?! Najlepszy bez dwóch zdań! Ale Kici też świetny. Do tej pory pamiętam zawodników, którzy doszli do półfinału Pucharu Mistrzów. Lacha – Stachurski, Malina – młodszy Blaut, Długopis – starszy Blaut, Żmijewski, Trzaskowski, Grotyński… Kurwa, to przecież byli… Ach! To była kochana Legia! Ale nie chodziło się na konkretnych piłkarzy. Nie chodziło się podziwiać Kazia, czy Kiciego. Chodziło się, bo się ten klub kochało. Po prostu kochało.

Ostatnio bardzo lubiałem Ljuboję. To był kozak. Technika, opanowanie piłki, zastawka. Ach! Ten Sa też jest świetny. Żeby tylko oni go nie puścili! Można by na nim całą drużynę oprzeć. Gwiazdor? Fochy? Ale co z tego?! Zawsze tak było w sporcie! Zobacz, jak to w NBA wygląda. Budujesz drużynę w oparciu o gwiazdę. To nie jest komuna, że wszyscy rządzą! Tego nie można zmienić. Co, przyjdzie ci taki Masłowski i będzie chciał w Legii rządzić? No gdzie, z czym do ludzi?! Kompletnie nie rozumiem. Na kim ten Berg oprze skład? Vrdoljak zostaje? On bez formy… Te jego karne… Śmiech! Choć ja też, grając Paragona, miałem takie ujęcie, że mam minąć zawodnika i strzelić w lewy górny róg. To tej taśmy, proszę ciebie, też poszło zanim trafiłem!

fot. Archiwum Mariana Tchórznickiego

Lata 70. to była „Żyleta”, a w latach lata 80. to już okupowaliśmy trybunę krytą. Młodzi szaleli sobie po drugiej stronie, a moja ferajna popijała gorzałkę pod dachem. Wóda była, proszę ja ciebie, w kotłowni. Szedłeś, kupowałeś ile chciałeś i nie musiałeś się czaić. Dodatkowo każdy wnosił w jajkach spirytus. Siedziałem przy filarze i tam był barek. Kupowało się te litrowe cole w kubeczkach i ja to zaprawiałem spirytem. Po meczu wchodziły chłopaczki i zbierały butelki. Mój znajomy z Pragi spotkał mnie kiedyś i mówi: „Maniek, ja ze zbierania butelek na Legii i ze Stadionu Dziesięciolecia kupiłem sobie dom w Kałuszynie.”

Najlepiej pamiętam mecz Legia – Feyenoord w półfinale Pucharu Mistrzów w 1970, ale ze względów towarzyskich, to mi utkwił w pamięci Legia – Panathinaikos w Lidze Mistrzów. Dlaczego? Bo miałem przyjemność siedzieć przy Kwachu, rozumiesz mnie. Już nie szedłem do kolegów, a w przerwie był bankiecik. I lufeczka, lufeczka z prezydentem. W ogóle dobrze wspominam mecze z Ligi Mistrzów, bo to było coś. Do tego to były czasy, gdy byłem prezesem dużej firmy budowlanej, dobrze mi się wiodło i zazwyczaj zasiadałem na trybunie VIP. Ale na mecz z Goeteborgiem nie udało się tam załatwić wejściówek, więc poszliśmy na „Żyletę”. Jakoś nas wtedy znajomi wpuścili od tyłu przez siatkę. Wiesz, ja jestem Paragon, całe życie się kombinowało.

W latach 90. po każdym meczu Legii jeździliśmy do Zapiecka na Starówkę i robiliśmy bankiet. Ale jednego razu spotkaliśmy się tam przed meczem. Ja już ważyłem ze 180 kilo. I kumpel rzucił: „Paragon, jedziemy na Legię dorożką!”. Mówię: „No to wołajcie sałatę i jedziemy”. Sałata podjeżdża, rozumiesz mnie, ja staję na szczebel, a dorożka z koniem na mnie leci. Całe szczęście, że stała jakaś wycieczka Japończyków. Na tę dorożkę się uczepili i osadzili na miejscu. Człowieku, jak ten sałata strzelił z bata, to od razu nam uciekł. Zachciało nam się dorożki!

Mój siostrzeniec jeździł na te ustawki i jeszcze niedawno mnie namawiał: „Wujek, poszedłbyś!”. W latach 90. wszyscy mnie brali na awantury. Bo jak, rozumiesz mnie, ważyłem te 180 kg, to ja nigdy nie uciekłem. Inni się zrywali, a ja musiałem walczyć do końca. Mówili mi: „Chodź Paragon, ty się nie zerwiesz”. A jak ja się miałem zerwać?!

Najbardziej wkurwiający zaś był sprzedany mecz z Widzewem w 1996 r. I zaraz potem Szczęsny z Michalskim odeszli do Łodzi. Dlatego tak nienawidzę tego Szczęsnego. Człowieku, to co oni zrobili, to było bandyctwo w biały dzień. Głowa boli. Trudne też były te lata 70. i 80., gdy długo czekaliśmy na tytuł. Górnik wygrywał je seryjnie, ale oni zawsze byli bogatszym klubem. To co oni mieli, tego nigdy nie było u nas. Decyzje nie zapadały w wojsku, tylko w partii, a w czasach gierkowskich rządziło górnictwo. Zresztą, co tu dużo mówić. Najlepiej tamte czasy w polskiej piłce oddaje film „Piłkarski poker”. Tam masz wszystko. To jest najprawdziwsza prawda. Takie przekręty odchodziły, że głowa mała. Jak myślisz, dlaczego po tym Feyenoordzie były kary dla piłkarzy za przemyt? Władek Grotyński trafił do więzienia. A przecież siedzieć poszedł też Włodek Trams. To były decyzje polityczne, które miały zniszczyć Legię. Wszyscy sportowcy kombinowali. Przywozili złoto z zagranicy. W tamtych czasach, to była jedyna okazja, by godnie zarobić, a tu nagle okazało się, że jedynymi złymi są legioniści…

fot. Archiwum Mariana Tchórznickiego

Tytuł zdobyliśmy w 1993 r. Po 23 latach przerwy. Jak wtedy stadion ryknął „Mistrzem Polski jest Legia…” … Dreszcz na ciele! Boże kochany! Do tej pory mnie ciarki przechodzą. Jakie to było piękne. Niemalże wymodliliśmy ten tytuł. Śpiewało się taką piosenkę „Słuchaj Jezu, jak cię błaga lud, słuchaj z Legii mistrza Polski zrób. My czekamy już od 23 lat, Jezu, Jezu chyba nadszedł czas”.

Ciągle chodzę na mecze. Legia cały czas! Jak można na taki klub nie chodził. Toż ja rodowity warszawianin, a! (Paragon ze śmiechem zaciąga śledzikiem). Z dziada pradziada wszyscy są z Czerniakowa. Teraz na stadion przychodzę z kobietą, z którą żyję i z przyjaciółmi ze Starówki. To jest gwardia, z którą bywam na Legii od 40 lat. Jest nas jeszcze parę osób z tamtej ferajny. Zabieram też wnuka mojej siostry. Zawsze, gdy się widzimy on pyta: „Dziadeeek! Kiedy na Legię?!” Ja mówię: „Poczekaj Kubuś! Będzie Legia grała, będziem szli!”.

Bardzo dobrze się czuję na nowym stadionie. Bajer. Ci co z nostalgią wspominają stary, niech nie pierdolą głupot. Starzy są i tyle. Muchomory, purchawy. Młodości żałują, a nie stadionu! 40 lat temu wypił taki tanie wino i się cieszył. Na te ostatnie 4 mecze wykupiłem karnet na sektor 220. To jest zaraz przy przyjezdnych. Tak normalnie, rozumiesz mnie, chodzę na 113. I więcej na 220 nie pójdę, bo ciągle słychać to ubliżanie Legii, a mnie to wkurwia!

Oj kocham tę Legię, mimo to wszystko, że taka jest, jak jest, przeklinam ich, wyzywam, ale jak przychodzi co do czego, to i tak idę na mecz. Nie jeżdżę już na wyjazdy. Nie chodzę też na „Żyletę”. „Żyleta”, proszę ciebie, należała do mnie, ale należała w latach 70. Raz poszedłem na Żyletę, zaraz po tym, jak otworzyli nowy stadion. Ale też więcej nie pójdę. Chłopaki zaczęli tańczyć tę „lambadę”, a ja mówię do kumpla „Kurwa, to się zaraz zapadnie!”. Poza tym przyzwyczaiłem się na starej Krytej, że wszyscy siedzą, a podskakują tylko w euforii, jakaś brameczka, czy coś. A tu nagle mnie przyszło iść na Żyletę, na której nie byłem 30 lat! Halo, panie Marianie, to już nie te lata. Nie te lata. Niech młodzież rządzi.

fot. Archiwum Mariana Tchórznickiego

Miałem niedawno taki wypadek. Jest taka stara ekipa Legii, która ma teraz stragany na Hali Mirowskiej i właśnie z nimi chodzę na mecze. Któregoś razu wyszło tak, że siedziałem z kumplem w innym sektorze niż reszta. No i, proszę ciebie, siedział koło nas taki podcięty legionista. Siedział i cały czas krzyczał. A my z kolegą siedzimy i na spokojnie. Trzeba wstać, to wstaniemy, trzeba machać szalikiem, to machamy. A ten skacze i skacze. Nagle on do mnie tak się odzywa: „A ty popcorn, co nie śpiewasz?!”. Od popcorna mnie wyzwał, rozumiesz?! Jak żyję, takiego określenia nie słyszałem. Wstałem, zdjąłem mu okulary: „Ty kurwa chamie. Ja popcornem?!”. Ale mówię: „On pijany, dobra, odpuszczę”. Założyłem mu z powrotem. Cała Starówka się teraz z tego śmieje, że Paragona popcornem nazwali.

Pięknie te oprawy wyglądają, ale ile można kary płacić? Płacimy najwięcej kar w Europie! Dobrze, że ten nasz prezes to wszystko jeszcze wytrzymuje. Podoba mi się ten Leśnodorski. Jest rzeczowy, konkretny, nie pierdoli kocopałów, wali prosto z mostu. Ale też bardzo podoba mi się ten doping na Legii. Boże kochany, to jest coś pięknego! Bądźmy szczerzy, bez Żylety Legia nie istnieje. Jak to ryknie wszystko! Ach! Aż przyjemnie posłuchać.

Ostatni sezon? Sam wiesz, jak to boli. Sami na własne życzenie stracili mistrzostwo Polski. Nie narzekać na Górnika, że wystawił rezerwy, nie narzekać, że się na nas zasadziła Lechia… Prawda jest jedna – straszny błąd zrobili sprzedając Radovicia. Wiadomo, pieniądze są ważne, ale szkoda, że klub nie był w stanie go zatrzymać. „Rado” odszedł, Vrdoljak bez formy i okazało się, że ta Legia nie istnieje. To jest tragedia, no. Ale kocham tę Legię! Boję się tylko, co teraz będzie. Na dwoje babcia wróżyła. Berg nic nie stworzył. Dostał drużynę po poprzednim trenerze i tak poleciał na gotowcu. Moim zdaniem zrobił parę błędów. Olał Superpuchar z Zawiszą. Milion złotych w plecy. No kurwa. Stać ich na to, by odpuścić taką kasę?! Albo to mistrzostwo. Z kim oni mecze przegrywali? Ale też z drugiej strony, jest 90. minuta z Lechem i Guilherme nie trafia z 4 metrów! Jakby trafił, to dalej byśmy byli mocni i na pewno obronili tytuł! Ten „Sagan”… Lubię go, kocham, ale on się już nie nadaje do Legii. Wielki szacunek za wszystko, ale nic nie może wiecznie trwać i słabsi muszą odejść. Ale i ta UEFA skrzywdziła nas z tymi Szkotami, no w mordę bite. Za takie coś wywalić z pucharów?!

Kumple poodchodzili, wykruszyli się, ale Legia została. I co by się nie działo, to zostanie. Nie zmieni się tego. Chciałbym tylko, żeby do tej Ligi Mistrzów jeszcze weszli. To już 20 lat minęło… Boże…



Rozmawiał: Qbas

Twitter: QbasLL
KO na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.