fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu ze Sportingiem

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Real Madryt, Borussia Dortmund, Sporting Lizbona i Legia Warszawa rozklekotana i skonfliktowana z trenerem. Gdy wylosowano nam rywali w fazie grupowej Ligi Mistrzów trudno było o optymizm i wiarę w walkę choćby o 3. miejsce. A jednak daliśmy radę. Wystarczyło powierzyć zespół człowiekowi, który zna się na swojej pracy. Po prostu. W środę Legia udowodniła, że jest wielka i wygrała z renomowanym Sportingiem 1-0.

1. Jeden z najprzyjemniejszych wieczorów w historii. Liga Mistrzów, ostatnia kolejka fazy grupowej, mecz o awans, pełne trybuny, wspaniały doping, doskonała gra na pięknym stadionie, walka na całego, dramaturgia, nerwy i wreszcie szczęśliwe zakończenie. Czegóż można chcieć więcej? Warszawa nie poszła szybko spać.

2. Żeby wygrać, trzeba przegrać. Gdy w Dortmundzie rozległ się gwizdek końcowy wstałem i przez jakiś czas wpatrywałem się w murawę Borussii. Trudno było mi się oswoić z myślą, że przyjęliśmy 8 goli i jakoś nie umiałem się cieszyć z tych 4 strzelonych. O ile nigdy nie zwątpiłem w Jacka Magierę, to bałem się, jak na takie lanie zareaguje drużyna. No i jednak tyle bramek, to ciężki do udźwignięcia bagaż. To była długa i trudna noc w Dortmundzie. Optyka zmieniła mi się na lotnisku. Piłkarze nie byli załamani. Wyglądało, jakby byli przygotowani na ten scenariusz. Jakby to wszystko zostało wrzucone w koszta gry w Lidze Mistrzów. Potem zagadał mnie trener Magiera. Rozmawialiśmy kilkanaście minut. Bił z niego spokój, pewność siebie. Na pytania o te 8 bramek wzruszał ramionami: „Dzięki temu będziemy mocniejsi. Żeby wygrywać, trzeba czasem przegrać, nawet wysoko”. Następnego dnia spotkaliśmy się w klubie i powiedział: „Mamy swoje spostrzeżenia, wyciągamy wnioski. Nie wiem, czy to wystarczy na Sporting, ale mogę zapewnić, że będziemy bardziej skrupulatni, odpowiedzialni, przewidujący i skuteczni w tym, co robimy. Natomiast to wszystko zweryfikuje boisko. Mimo, że nie jesteśmy faworytem, to mamy na celu wygrać ten mecz”. Wiedziałem już, że on odpowiednio spożytkuje przykre doświadczenia z Dortmundu, czy Madrytu. Te mecze były elementem jego planu na Ligę Mistrzów. Tak jak Stanisław Czerczesow poświęcił mecz w Gdańsku, by potem zdobyć tytuł u siebie, tak Magiera wykorzystał Madryt i Dortmund do zbudowania pewności siebie wśród zawodników. Pozostawało pytanie, czy trafi ze swym przekazem do zespołu. Trafił. Wygrali. Awansowali. Są wielcy. I jestem pewny, że bez tych 13 bramek w Hiszpanii i Niemczech nasz sukces nie byłby możliwy.

3. Pan trener. Często o świetnych piłkarzach powiada się „pan piłkarz”. Takim był w Legii Danijel Ljuboja, takimi są z pewnością Vadis Odjidja-Ofoe i Miroslav Radović. By jednak z „panów piłkarzy” był pożytek potrzebny jest odpowiedni trener. My mamy to szczęście, że w końcu naszą drużynę. Pan trener Jacek Magiera. Pan trener.

4. Najlepszy taktycznie mecz na nowym stadionie. Możliwe, że się mylę, ale nie przypominam sobie równie dobrego taktycznie spotkania Legii od 2010 r., gdy otwarty został nowy stadion. „Wojskowi” byli świetnie zorganizowani. W obronie boczni pomocnicy wspierali skrajnych obrońców, a dodatkowo jeszcze niemal zawsze asekurował ich jeden z defensywnych pomocników, a na drugiego z nich mogli też liczyć środkowi obrońcy. Nasi zawodnicy szybko przechodzili z gry obronnej do ataku, a kluczową rolę spełniał w Odjidja-Ofoe, który harował na całej długości i szerokości boiska (zwróciliście uwagę, że nie tylko wspierał defensywę, ale i regularnie pojawiał się na skrzydłach?). Ogromną pracę wykonywał także Aleksandar Prijović, który nie dość, że walczył z silnymi obrońcami, to jeszcze dobrze rozgrywał, a także wracał do defensywy. Wszystko w Legii było wyważone, a wszyscy legioniści doskonale przygotowany merytorycznie do meczu. Znali silne i słabe strony Portugalczyków, ale co najważniejsze umieli z przekazanej im wiedzy skorzystać. Trener odpowiednio też dobrał sposób gry. Legia często kontratakowała, ale utrzymywała linię obrony w bezpiecznej odległości od bramki. Właściwie tylko przez kilkanaście minut „Wojskowi” grali zbyt głęboko, ale też nie była to obrona rozpaczliwa. Wydawało się, że nasi gracze nie tracą kontroli nad tym, co dzieje się na boisku. Raz tylko Bereszyński nie upilnował rywala, ale ten na szczęście nie trafił do pustej bramki.

5. Szybkość. W Lizbonie widać było, że Sporting szybciej myśli i szybciej biega. W Warszawie ta różnica została zniwelowana. Nasi zawodnicy nie nauczyli się wprawdzie szybciej biegać, ale za to z pewnością już prędzej myślą. Jeśli dołożymy do tego roztropne ustawienie, grę blisko siebie, odpowiedzialność, waleczność i piłkarską jakość, to już wiemy, czemu goście nie byli w stanie rozwinąć skrzydeł i różnica szybkościowa nie była właściwie widoczna.

6. Stałe fragmenty. Trener Magiera podkreślał, że to ogromny atut Sportingu. Skoro postawił diagnozę, to trzeba było zastosować działania profilaktyczne. Legioniści spędzili trochę czasu na analizach sposobu rozgrywania stałych fragmentów gry swych przeciwników. Zostali doskonale przygotowani i tym razem Portugalczycy nie byli w stanie nam w ten sposób zagrozić. Co więcej, mistrzowie Polski też nie zasypiali gruszek w popiele i szlifowali kolejne warianty rozgrywania rzutów wolnych i rożnych w ofensywie. Zabrakło bardzo niewiele, by po jednej z takich prób Thibault Moulin strzelił pięknego gola.

7. 11 Pazdanów. O jakości piłkarskiej już było. Nie wygralibyśmy jednak tego meczu, gdyby nie ekstraordynaryjne poświęcenie i takaż wola walki. Jeśli na Euro 2016 symbolem takiej gry był Michał Pazdan, to możemy powiedzieć, że 11 Pazdanów stawiło czoła Sportingowi. Było gryzienie trawy, jazda na d… i nieustępliwość. Legia postawiła bardzo twarde warunki, grała nieprzyjemnie dla rywala. I choć gryzła, kąsała i drapała, to nie odeszła od filozofii Magiery: gry w piłkę. Niemniej, jak trzeba było wywalić w aut, to nasi wywalali i już!

8. Luz. Gdy w I połowie Bartosz Bereszyński miast podać bezpiecznie do blisko ustawionego kolegi, wybrał trudniejsze technicznie zagranie nad głowami przeciwników i zrobił to z pełnym spokojem, bez wahania, pomyślałem, że będzie dobrze. Zespół był spokojny i pewny siebie. Stąd wzięły się dryblingi Radovicia, piętki Moulin i Prijovicia, czy zagrania krzyżakiem Odjidji-Ofoe. Stąd rajdy Rzeźniczaka, czy nawet w końcówce Dąbrowskiego. Z całego zespołu biła wręcz pewność siebie, a to zaś przekładało się na luz w grze. Mecz ze Sportingiem, to był test odporności legionistów na grę pod prawdziwą presją. Do tej pory przecież mecze w Lidze Mistrzów traktowane były jako forma nauki. Egzamin zdali na 5.

9. Żelazna obrona. Zespół buduje się od tyłu mówi piłkarskie porzekadło. Tymczasem linia obronna Legii przez znaczną część jesieni, to był wielki eksperyment. Nie dość, że latem odeszło dwóch podstawowych i kluczowych zawodników: Igor Lewczuk i Artur Jędrzejczyk, to jeszcze powracające kontuzje Pazdana i Adama Hlouska mocno komplikowały sytuację. Nie było więc warunków, by zgrać ze sobą zawodników, by zbudować obronę godną Ligi Mistrzów. Tymczasem, wbrew wszystkiemu, taka defensywa wystąpiła przeciwko Sportingowi. Zgrana, waleczna i po prostu świetna piłkarsko. Nawet Hlousek, który przecież nie grał ostatnio w piłkę, bardzo nie odstawał od kolegów. Legia nie straciła bramki, co jest oczywiście efektem pracy całej drużyny, ale to defensorzy stanowili ten ostatni bastion, który dzielnie trzymał się przez cały mecz. Magiera w ekstremalnie trudnej sytuacji w krótkim czasie zbudował świetnie działającą formację obronną, podczas, gdy tworzy się ją długimi miesiącami. To też świadczy o jego wielkiej klasie.

10. Czarna owca. Wśród powszechnie panującej euforii nie można pominąć występu Michała Kucharczyka. Trudno to dostatecznie wyraziście opisać, więc niech przemówią fakty: 78 min.: zamiast strzelić gola wywraca się w polu karnym i domaga karnego; 81 min.: niedokładne podanie do Prijovicia, strata i kontratak Sportingu; 84 min.: niedokładnie do niepilnowanego Prijovicia, który miał otwartą drogę do bramki; 85 min.: zmarnowana okazja sam na sam z bramkarzem. A jeszcze gdzieś pomiędzy tym wszystkim miała miejsce, w której był na wielkim spalonym, a domagał się zagrania od Odjidji-Ofoe. Mówiąc w skrócie i z największą delikatnością, Kucharczyk nie dostosował się poziomem do kolegów.

11. DZIĘKUJEMY!

Autor: Jakub Majewski "Qbas"
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.