Sebastian Krzepota - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Krzepota: Nie da się dolewać do wiadra w nieskończoność

Qbas i Woytek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Zgrupowanie w Benidormie, którego celem w dużej mierze było przygotowanie fizyczne zawodników do sezonu, dobiega końca. Postanowiliśmy więc porozmawiać z człowiekiem odpowiadającym za ten aspekt treningów. Zapraszamy na długą i wiele wyjaśniającą rozmowę z trenerem Sebastianem Krzepotą.

Zgrupowanie dobiega końca. Jesteśmy ciekawi, czy w kwestii przygotowania fizycznego legioniści zrealizowali plan, jaki założyliście sobie w sztabie szkoleniowym?
Sebastian Krzepota: - Można było się obawiać, czy nagła zmiana pogody nie pokrzyżuje nam planów, ale okazało się, że właśnie na takie dni, jak dzisiaj, gdy leje i pada grad i tak przygotowaliśmy zajęcia regeneracyjne. Muszę przyznać, że w sumie pogoda nam sprzyja, a warunki do treningów mamy bardzo dobre. Jest wszystko, czego potrzebujemy.

A jaki to był plan?
- Bardzo lubię przygotowywać zespół wedle określonych wcześniej założeń, szykować się do konkretnych meczów. To, co robimy tutaj, ma być taką podstawą, klockiem do pracy, którą będziemy jeszcze wykonywać w rundzie wiosennej. Nie jest tak, że jesteśmy w stanie przygotować się teraz na całą rundę. Obecnie to po prostu niemożliwe. Nie da się pewnych cech fizycznych utrzymać przez tak długi okres. My przygotowujemy się do każdego meczu, pracujemy pod określonego przeciwnika. Treningi zależą też od systemu, w którym gramy, bo to od tego też zależy obciążenie organizmu. Kolejną kwestią jest to, w jakiej dyspozycji jesteśmy jako drużyna i jej poszczególni członkowie. Do właściwego przygotowania należy wziąć pod uwagę te wszystkie elementy. Plan, który tu realizujemy został opracowany jeszcze pod koniec rudny jesiennej. Opracowując założenia, braliśmy pod uwagę poziom zmęczenia naszych graczy oraz terminarz. Praca wykonywana w Hiszpanii ma sprawić, że w tygodniu ligowym będziemy musieli tylko pewne rzeczy udoskonalić.

W jaki sposób powstaje taki plan treningowy?
- By dobrze się przygotować do zajęć, muszę wiedzieć jak najwięcej o samych zawodnikach. Nie byłoby wielką sztuką wytrenować organizmy tak dobrych graczy jedynie do meczów ligowych. Gdy jednak przychodzi rywalizować w europejskich pucharach, mierzyć się z silniejszymi przeciwnikami albo po prostu grać co trzy dni, to wymaga to znacznie większego wysiłku. W takiej sytuacji musimy przede wszystkim wiedzieć, kiedy drużyna musi osiągnąć swoje optimum. Do tego potrzebuję informacji o założeniach trenera, a także monitorowania na bieżąco stanu wytrenowania organizmów poszczególnych piłkarzy.

fot. Woytek / Legionisci.com

Łatwo przesadzić z obciążeniami?
- Nie da się dolewać do wiadra w nieskończoność. Trzeba pracować tak, by stopniowo powiększać jego objętość. Nie można jednak przesadzić. Musi to następować stopniowo - krok po kroku. Do tego właśnie służy zgrupowanie i to tłumaczymy zawodnikom. Przygotowanie to zjawisko czysto fizjologiczne. Jest obciążenie, dołek, bo za wysiłek organizm musi zapłacić, ale po to, by potem wystrzelić w górę. Najważniejszy jest przy tym bieżący trening, codzienna obserwacja, wyciąganie wniosków i na tej podstawie opracowywanie treningu. Zgrupowanie to tylko podstawa. Im silniejsze, tym łatwiej będzie potem pracować na co dzień.

Pana praca wydaje się być niesamowicie czasochłonna.
- Monitorowanie na bieżąco piłkarzy, oglądanie ich w codziennym treningu, robienie notatek na żywo, oglądanie nagrań z treningów, bo to też inaczej się pewne rzeczy odbiera, a następnie przedyskutowanie tego wszystkiego ze sztabem. Na tym polega dzisiaj praca w zawodowym sporcie. W Benidormie zaczynam dzień o 7.30, a wracam do pokoju ok. 23. W ciągu dnia zaglądam do niego właściwie tylko po to, by się przebrać. Analizy, badania, wyniki, rozmowy w sztabie, dane z GPS-ów, zgrywanie, rozważanie, którzy zawodnicy idą do treningu, a którzy zostają, praca na treningach. Bierzemy pod uwagę również prognozę pogody.

W drużynie pojawiły się mikrourazy.
- Bez nich się nie obejdzie. To po prostu naturalny efekt obciążeń. Oczywiście, chcę zminimalizować ryzyko urazów, bo kontuzjowani zawodnicy nie są dla nas przydatni. Trzeba jednak sobie odpowiedzieć na pytanie dokąd zamierzamy dojść. Jeśli jednak chcemy rozwinąć ich poziom sportowy, dojść do pewnej linii ich możliwości i ją przesuwać wyżej, musimy takie ryzyko podejmować. Chodzi o to, by było ono świadome i kontrolowane.

Podczas tego zgrupowania macie ściśle określony schemat. Można domyślić się, jakiego rodzaju zajęcia będą następnego dnia.
- Pracujemy pewnymi blokami. Są one zbudowane na podstawie startowych założeń, jakie przyjął sztab szkoleniowy. Bardzo ważną była praca, którą zawodnicy wykonali w okresie roztrenowania. Mieli rozpisane dokładnie nie tylko co mają robić w poszczególnych tygodniach, ale i po co to robią. Chcieliśmy by mieli świadomość, że to wszystko będzie połączone z tym, co wykonujemy teraz na obozie. To co oni robią w czasie wolnym, a szczególnie na wakacjach, jest niezwykle ważne. Stanowi punkt wyjścia dla ich rozwoju. Im oni będą bardziej świadomi, będą o siebie dbali, tym bardziej plan, który dla nich opracowaliśmy, oparty o badania, obserwacje i naukę będzie efektywny.

A jest ta świadomość w drużynie?
- Bardzo wiele zależy od liderów. Kluczowe jest, by oni ją mieli, bo pociągną za sobą resztę. Jeśli młodzi, czy nowi zawodnicy widzą, jakie podejście ma Vadis, Radović, Pazdan, Rzeźniczak, Malarz, czy Jędrzejczyk, to oni zaczynają rozumieć, że to jest właściwa droga do tego, by móc liczyć na grę w pierwszym składzie. Rolą tych czołowych zawodników nie jest tylko pilnowanie siebie. Oni muszą być również wzorcami dla innych. Dbać o to by inni również świadomie pracowali nad sobą, bo po prostu dzięki temu zespół będzie silniejszy.

Nie da się jednak ciągle grać na najwyższym poziomie. Przychodzi w końcu zmęczenie.
- Sport to jest droga powtarzalna. Robisz coś, budujesz, schodzisz, obserwujesz, dokładasz, zdejmujesz. Tak, by twoja linia falowania formy była zbliżona, ciągle wysoka, ale w pewnych granicach. Chodzi o to, żeby różnice w dyspozycji mieściły się w określonych przez nas widełkach, by były nieduże.

fot. Woytek / Legionisci.com

Jak tego dokonać?
- Tylko przez codzienną pracę, obserwację, badania. Podam przykład. Przed meczem ze Sportingiem przykręciliśmy śrubę. Zawodnikom wydawało się to dziwne, ale nasze pomeczowe analizy wskazywały, że pewne parametry piłkarzom uciekają. Nie chodziło jednak o to, by poprawiać na ostatnią chwilę. Widzieliśmy jaką pracę wykonywali wcześniej, ale też co uciekło. Mogliśmy zatem na bieżąco skutecznie zareagować. Do tego potrzeba jednak współpracy, otwartości wszystkich na uwagi, na dzielenie się nimi.

Ta praca odbiła się w meczu z Piastem, w którym widać było, że jesteście zmęczeni. Wówczas jednak drużyna się cofnęła i potrafiła wygrać.
- Tak. Właśnie o to chodzi. Musimy rozumieć, że nawet co tydzień nie możemy być w najwyższej formie. To nie dotyczy tylko piłki, ale każdego sportu. Nie można bić za każdym startem rekordu życiowego, to niemożliwe. To o czym mówiłem, czyli o falowości treningu, dotyczy też falowości formy. Załóżmy, że Legia gra na wysokim poziomie w lidze, czyli poniżej pewnych rzeczy nie schodzi, a powyżej pewnych ma gdzieś granicę. Chodzi o to, żeby złapać tę granicę, aby miała małe wahnięcia. Tłumaczyliśmy to zawodnikom: wy macie takie możliwości techniczne i taktyczne, że z perspektywy fizyki mecze możecie i powinniście wygrywać w lidze, a może nawet z innymi przeciwnikami w Europie, nie grając na 100%, a na 85-95%. Musicie to dozować, bo nie da się grać cały czas na sto procent. Znajdzie się jednak przeciwnik np. Real, Sporting, gdy musicie zagrać na tę daną chwilę o te detale, czyli 1-3 procent lepiej. Dochodzą emocje, koncentracja i musicie wyjść ponad swoje możliwości - i w sumie zagrać na 102-105%. Tylko takich meczów nie możemy powtórzyć nie wiadomo ile, ale powtarzalność będzie tym większa, im więcej styczności będzie z takimi zespołami. Recepta jest prosta: trzeba dozować siłami tak, aby w odpowiednim czasie wychodzić ponad przeciętność. Po to aby mieć możliwość rozwoju trzeba grać w Lidze Europy, Lidze Mistrzów, bo tylko to da nam możliwość poprawy poziomu drużyny. Nie ma innej możliwości. Żeby to było zrobione, trzeba pracować na zgrupowaniu, zwracać uwagę na detale, bo tego nie da się przeskoczyć. Jeśli zawodnik powie: "po co mi to robić, skoro i tak wygrałem...", to owszem cieszymy się, że wygrał grając na 85%, ale jak tak będzie grał cały czas, to wkrótce te 85% stanie się dla niego 100%. Jeśli zawodnicy to wiedzą, to łatwiej jest z nimi korespondować i łatwiej jest to budować. Mając dobre narzędzia, możemy to robić.

Dużą wagę przywiązuje pan do odnowy biologicznej. Często przypomina pan zawodnikom o tych zajęciach.
- Oni wiedzą, że to jest im potrzebne. Ale w nawale zajęć, dają z siebie wszystko więc przy dużym zmęczeniu mogą czasem zapomnieć. Jestem od tego, by im przypominać, że tę pracę wykonuje się po coś. Natomiast każdy z jej elementów jest niezwykle istotny i nie można go pominąć, bo to wszystko nie przyniesie oczekiwanych efektów.

fot. Woytek / Legionisci.com

Pamiętamy jak 2 lata temu w Turcji codziennie biegał pan o wschodzie słońca z Miroslavem Radoviciem, ale to pierwszy okres przygotowawczy, w którym bierze pan na siebie całą odpowiedzialność za przygotowania.
- Pracowałem już z Bergiem, Czerczesowem i Hasim. Nigdy jednak nie byłem tam osobą, która decydowała o całokształcie, a tym samym ponosiła odpowiedzialność. Od wszystkich trenerów przygotowania fizycznego, z którymi pracowałem w Legii wyniosłem coś dla siebie. Praca z nimi to było cenne doświadczenie. W Legii nie pojawiłem się z myślą o samodzielnej pracy z pierwszą drużyną. Założenie było takie, że wśród zagranicznych trenerów powinien być polski łącznik, który ma wiedzę o tym, co jest robione. Kluczowe w tej pracy jest zaufanie zawodników. Nie zamykam się na ich nawyki, spostrzeżenia co do dotychczasowego stylu pracy. Musimy się czuć ze sobą dobrze. Wierzyć sobie. Wtedy dopiero można mieć przekonanie, że to wypali.

I jest to zaufanie?
- Zawsze było. Praca z zawodnikami to dla mnie przyjemność. Chcę tu coś kreować, być w procesie szkolenia tych piłkarzy.

Dużą uwagę przywiązuje się w Legii do danych z GPS i innych nowinek technicznych.
- Tak, ale nie można w tym wszystkim się zapomnieć. Równie istotne są subiektywne spostrzeżenia trenerów, ale i zawodników. Z odczytanych parametrów nie musi przecież wszystko wynikać. Piłkarz może odczuwać zmęczenie, mimo, że dane tego nie wykazują. Albo i odwrotnie. Wydaje im się, że są niedotrenowani i sami chcą coś jeszcze zrobić. Wytrzymałościowiec po treningu siłowym nie będzie odczuwał takiego zmęczenia, jak typ szybkościowy. Będzie sądził, że może, a nawet powinien popracować więcej. A to największy błąd. Trzeba umieć rozróżnić trening na małej intensywności od tego na dużej. Zajęcia Legii mają być krótkie, ale tak intensywne, by układy nerwowe każdego rodzaju zawodników nie fiksowały - nie odczuwały potrzeby dalszego treningu.

fot. Woytek / Legionisci.com

Podczas tego obozu młodzież trenowała na równi z pozostałymi zawodnikami, a kiedyś tak nie było...
- Dzisiaj jesteśmy w takim momencie, że mamy monitoring akademii i wiemy co robią młodzi zawodnicy i w jakim są stanie. Razem ze sztabem, władzami klubu i kluczowymi osobami, które odpowiadają za szkolenie, podjęliśmy wspólną decyzję kto jedzie do Hiszpanii. Chodzi o to, by młodzi ludzie otrzymali naukę w piłce seniorskiej od najlepszych. Żeby to móc robić, oni muszą być w normalnym rytmie. Nie mogą sobie z boku trenować, czy robić czegoś innego. Oni tu przyjechali żeby tego doświadczyć. Jednak żeby tak trenować, muszą mieć określone parametry. Ci mają. Tłumaczyłem im: "Panowie, nie przyjechaliście tutaj po to, by być na jednym z dwóch treningów. Jeśli chcecie być w piłce seniorskiej i jeżeli sami uważacie lub wasi menadżerowie uważają, że już jesteście gotowi, to przepracujmy ten okres. Wy sobie odpowiecie na pytania i my sobie odpowiemy na pytania, czy to jest ten moment". Jeżeli tak, to wszyscy na nich postawią, a jak nie, to tym bardziej - każdy musi to sobie wziąć do serca, żeby mocniej pracować, żeby tu wrócić i być na stałe. Po to ci zawodnicy są tutaj. Nie chcemy nikomu niczego udowadniać. Chcemy ich dobrze przygotować do sezonu, żeby mogli kiedyś z większym prawdopodobieństwem zagrać w pierwszej drużynie.

Kiedyś było tak, że był wyraźny podział na zajęcia siłowe, szybkościowe, wytrzymałościowe i ćwiczenia z piłkami. Teraz jest to wymieszane i niektóre elementy są łączone.
- Sztab szkoleniowy jest duży. Zastanawiając się nad planem przygotowań, nie patrzyliśmy gdzie są treningi, a jakie mają być obciążenia i akcenty, wiedząc co się dzieje po danej jednostce treningowej. Drugą rzeczą było określenie ile mamy czasu do początku ligi. Jak to sobie określiliśmy, to przeszliśmy ustalenia tego co ma być wykonywane z piłką, a co bez. Staramy się płynnie przechodzić w to, że jak będzie coraz bliżej sezonu, to piłkarze będą robili specjalistyczne rzeczy z piłką. Dlatego w mikrocyklu startowym mamy treningi bez piłki, bo nie wszystko da się z nią zrobić. Pewne rzeczy trzeba poprawić indywidualnie. To są zawodnicy, którzy mają grać w piłkę i my robimy wszystko, by mieli jak najwięcej radości w tym, że ta piłka jest. Staramy się tak dobierać proporcje ćwiczeń z piłką i bez, aby optymalnie przygotować piłkarzy.

W momencie kupowania nowego zawodnika otrzymujecie jakieś dane, czy jego parametry, czy raczej zaczynacie je zbierać od początku?
- Żaden z klubów nie dzieli się swoimi informacjami. To byłoby herezją. Niektórzy mają dostęp do systemów typu Amisco, ale najlepsze kluby unikają tego. Jest dużo firm, które zajmują się statystyką i można mieć wgląd w podstawowe dane. Jednak żaden klub nie poda danych zdrowotnych zawodników. Zbieranie ich jest możliwe tylko przez obserwację skautów - na tej bazie ci ludzie mogą pewne rzeczy wychwycić, ale wszystkiego się nie da. Jak zawodnik do nas przychodzi, to dopiero wówczas zbieramy jego szczegółowe dane i dobieramy trening. Nie działa to tak, że mogę sobie zrobić na początku serię wszelakich testów, potem zawodnik pogra w sparingach i dopiero podpiszemy kontrakt. Danymi z GPS nikt się nie dzieli, to wartość dodana klubu. Nikt nie ma informacji, kto jest na jakim poziomie. Poza tym, czasami ciężko coś przyrównywać. W danym społeczeństwie ludzie inaczej dorastają, inaczej trenują, inaczej odżywiają się, żyją w innym klimacie i ciężko to porównać. Układ ewolucyjny danej grupy jest zupełnie inny. To bardzo złożona kwestia. Naszym zadaniem jest zdobycie informacji, czy jest zawodnik zdrowy, jakie ma ograniczenia i dopiero później dopasować treningi. To jest droga, którą my podjęliśmy i którą chcemy kontynuować.

fot. Woytek / Legionisci.com

Możemy zaryzykować stwierdzenie, że najlepszym wytrzymałościowcem w drużynie jest właśnie pan. Szczególnie jak patrzyliśmy na to, jak wspólnie z zawodnikami biegacie...
- Niee... (śmiech). Biegać samemu jest ciężko, zawodnikom jest ciężko i ja to rozumiem. Wiem, że są zmęczeni i dlatego udział w pewnych zadaniach mogę sobie pozwolić. Jednak o rywalizacji z nimi nie ma mowy - to jest przepaść. Wiadomo, że piłkarze nie robią pewnego rodzaju wysiłków, są do czegoś mniej predysponowani, ale 5-10 lat różnicy to są inne możliwości. Czas regeneracji, rzeczy zrywowe zostawiają zupełnie inny ślad w organizmie. Mnie ciągnie, żeby iść pograć piłkę, ale tego nie robię - nie ma szans, ponieważ prawdopodobieństwo tego, że coś wydarzy się z więzadłami jest tak ogromne, iż nie mogę sobie na to pozwolić. Namawiam byłych zawodników, żeby odpuścili sobie to, co głowa jeszcze pamięta. Rok przerwy dla sportowca profesjonalnego to jest koniec - nie ma szans tego odrobić, szczególnie w elementach szybkościowych i zrywowych. Miło jest jednak zawodników stymulować. Ja chcę im pokazać: "Panowie, nieważne ile macie lat, czy jesteście młodzi czy starsi - każdy organizm ma swoje potrzeby i wy się tego nauczcie." Z drugiej strony, jak piłkarze chcą być jak najdłużej w optymalnej formie, to pokazuję im, że mogą być, tylko muszą robić pewne rzeczy. Jak sami zobaczą, że gość wstaje od stołu i może ich zmęczyć, to podchodzą do tego z pokorą. Tylko dlatego to robię. Trening mógłbym sam robić, ale chcę im pokazać, że rozumiem iż jest im ciężko. Mi też jest, ale robię to po, aby pokazać, że się da.

Prezes Bogusław Leśnodorski napisał na Twitterze, że w środę odbył się najmocniejszy trening od kilku lat wg danych z GPS. Co to oznacza?
- Wiedzieliśmy, że mamy sparing, odpuszczenie i wchodzimy w drugi cykl zgrupowania. Trening miał charakter wytrzymałościowy, a dzień wcześniej mieliśmy nowy element, którego niektórzy zawodnicy może nawet i latami nie robili. Mieli rano moc z elementami geometryki, dynamiki i skoków. Następnie musieli zagrać mecz, który był krótki, bo grali po 45 minut, ale powiedzieliśmy im, że liczy się intensywność. Nie oznacza to, że mieli biegać nie wiadomo ile. Intensywność to jest start - odpoczynek, start, start, start - odpoczynek. A jeśli chcieli się bawić w wytrzymałość i przepychać się z inną drużyną, która była w innym okresie, w innym cyklu treningowym... to proszę bardzo. Nie podpowiadaliśmy im, to był ich wybór. Tylko wcześniej daliśmy informację, że jak robimy rano moc, to później jest intensywność. W moim mniemaniu jest to lekcja dla niektórych, co to jest intensywność. Trzeba pograć piłką, zrobić przyspieszenie, wrócić. A jeśli nie trzymamy się założeń taktycznych, to musimy więcej biegać – czyli zrobić ekstra jednostkę. Trener powiedział jasno: gramy piłką, gramy swoje. To polega na tym, że to przeciwnik powinien biegać, a my powinniśmy w odpowiednich momentach przyspieszać. Zawodnicy nauczyli się, że warto niektóre rzeczy robić ekonomiczniej i prościej - takie było założenie. Najważniejszą jednostką w mikrocyklu jest mecz, a mecz jest bardziej zbliżony do wytrzymałości...

Rano po meczu to znów była wytrzymałość...
- Taki był plan, że kolejny blok treningowy, to będzie wytrzymałość dzień po meczu. Pierwszy trening był zrobiony w tlenie, gdzie objętość wcale nie była mała. Zwykle po meczu robimy trening regeneracyjny, ale pierwsze cztery mecze na zgrupowaniach, to nie są dla nas mecze. Jak byśmy chcieli się bawić w mecze, to nie moglibyśmy zbudować tego, o czym wcześniej wspominałem. Mecz sparingowy to na razie jest trening. Z punktu widzenia obciążeń jest to budowanie formy. Po południu zrobiliśmy więc wytrzymałość na zmęczeniu, czyli objętość treningową i parametry, które nas interesują w treningu wytrzymałości. Nie patrząc w GPS powiedziałem po zajęciach, że według mnie takich jeszcze nie było. Wróciliśmy z kolacji i poszedłem spać dopiero o 2:30, bo byłem tak zafiksowany, żeby zobaczyć wyniki zawodników. Sprawdzałem i porównywałem nawet wyniki z ubiegłorocznej Malty. I wcale nie jestem pewien, czy na Malcie drużyna biegała więcej niż tutaj.

Już na oko widać było, że trening wspomniany przez prezesa to była masakra.
- To był zajazd. Był taki plan by biec odcinki 9 i 4,5-minutowe ze zmiennym tempem, my w ten sposób pracujemy nad wytrzymałością. W tamtym mikrocyklu te dwa odcinki zawodnicy tylko biegali, a teraz mieli dwie gierki, które wymagały doskoku i odskoku, czyli zmienne tempo, które jest potrzebne na meczu. Później były odcinki 4,5-minutowe ze zmienną intensywnością, więc pod tym kątem zawęziliśmy pole gry. Zawodnicy najpierw biegali sami na luzie, później biegali mocno ze zmiennym tempem, później wszyscy z wyższym tempem, a teraz biegają to samo w gierkach. Nie zawsze będziemy mogli obciążać układ mięśniowy, który np. będzie nadszarpnięty meczem... ale będziemy mogli obciążyć układ krążenia i wtedy zawodnicy mogą biegać bez piłki. Dzięki temu zmniejszamy ryzyko kontuzji, ale cechy zawodników nie odchodzą. Nawet w sezonie piłkarze będą wracali do pewnych odcinków, jeżeli mecz poukłada się tak, że im pewne parametry pouciekają. Piłkarze mają pracować na czymś, do czego się tu zaadaptują i czego konsekwencją jest to, jak pracują w sezonie.

Rozmawiali Wojciech Dobrzyński i Jakub Majewski

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.